poniedziałek, 4 listopada 2013

Codziennie wstaję o siódmej sześćdziesiąt

Dzisiaj, kiedy minęły dokładnie czterdzieści trzy dni, odkąd opublikowałam tutaj poprzedni tekst (jeśli oczywiście wierzyć moim obliczeniom, a w tej kwestii bym sobie jednak nie ufała...), postanowiłam w końcu napisać coś nowego, bo to przecież wstyd i hańba, że blog taki pusty i nieużywany stoi, kiedy ja oglądam tyle filmów, słucham nowej muzyki, oglądam ciekawe programy, chodzę na spektakle i inne różne. O kulturze powinno się mówić, a nie tylko używać jej bez słowa, więc dziś, czwartego listopada, opowiem o filmie nie tylko ciekawym, ale też zwyczajnie dziwnym. Przedstawiam – Wrong.


O czym opowiada? Już po kilkunastu minutach jego trwania jesteśmy w stanie wybrać jeden motyw, który będzie przewodził przez resztę czasu, i wypada na utratę miłości życia. Dolph Springer (w tej roli Jack Plotnick) budzi się pewnego dnia o godzinie siódmej sześćdziesiąt...



... i uświadamia sobie, że jego pies zniknął. Zwierzak o imieniu Paul jest jedyną istotą, jaką Dolph darzy prawdziwym uczuciem i sytuacja mężczyznę przerasta. Wokół dzieje się naprawdę wiele nadzwyczajnych rzeczy, jednak jedyne, czym martwi się główny bohater, to losy Paula. Szuka go na wszelkie sposoby – od pytań skierowanych do sąsiadów, do nauki tworzenia telepatycznej więzi z psem na podstawie książki Mistrza Changa.

Wszystkie elementy niedotyczące Paula nagle stają się zupełnie bezsensowne i czasami nawet głupie. Wygląda to tak, jakby Dolph zostawił świat poza poszukiwaniami samopas i przestał przejmować się tym, co dzieje się z jego życiem. Dowiadujemy się, że mężczyzna chodzi codziennie do pracy, z której został zwolniony trzy miesiące temu, a na dodatek w biurze tym ciągle pada deszcz, na co nikt nie zwraca uwagi, a nawet, wnioskując po ułożonych równo ręcznikach przy wejściu do gabinetu szefowej, jest to zupełnie normalne. Palma w ogrodzie zmienia się w choinkę, sąsiad spontanicznie stwierdza, że wyjeżdża z miasta i dojeżdża na koniec świata, a kobieta z pizzerii zachodzi w ciążę trwającą jeden dzień. To wszystko sprawia, że przez cały czas oglądania tego obrazu zadajemy sobie jedno pytanie, które powtórzone zostało kilka razy w zwiastunie. WHY?!


To coś, czego można było spodziewać się po Quentinie Dupieux, znanym również jako Mr. Oizo (wyobraźcie sobie mój szok, kiedy zorientowałam się, że to jest jedna i ta sama osoba :O). W końcu jego najbardziej znany film to Rubber, który opowiada o zemście opony na ludzkim gatunku. Właściwie jest to dopiero drugie dzieło filmowe tego reżysera (zaraz po Morderczej Oponie), które miałam okazję oglądać (nie licząc teledysków z żółtym zwierzakiem), ale już teraz mogę stwierdzić, że ta przygoda na tym etapie się nie zakończy.

Czas na plusy (bo lubię wypisywać wszystko od punktów, to mnie uspokaja):

  1. Zacznijmy od tego, że ilość absurdu w tym filmie mnie zabiła, a lubię być zabijana właśnie w ten sposób. Dobra, przyznam popłakałam się ze śmiechu w paru momentach, więc jeśli ktoś ma, podobnie jak ja, dziwne poczucie humoru, serdecznie polecam Quentina Dupieux. Wszystko zostało po prostu przewrócone do góry nogami, co zresztą idealnie przedstawiono w plakacie do filmu.

     
  2. Brak logicznego wytłumaczenia większości elementów był dla mnie czymś naprawdę mocno wyczekanym. Nie lubię, kiedy film kończy się z wszystkimi odpowiedziami podanymi na tacy, wolę sama powymyślać różne teorię, a Wrong dało mi taką możliwość do samego końca zostało w tej atmosferze chaosu, który samemu trzeba sobie uporządkować, żeby zrozumieć.
  3. Mimo całej tej absurdalnej otoczki, film ma sens i to... bardzo sensowny sens. Trzeba tylko trochę nad nim pomyśleć, by do tego dojść. Nie jest to typowy obraz, gdzie na końcu mamy prosty morał. Wielu osobom nie podobało się zakończenie, bo uznały je za odrobinę tandetne, jednak ja jestem w teamie za banalnym zakończeniem, bo zupełnie się go nie spodziewałam. Było tak oczywiste, że zupełnie wyparłam z głowy możliwość, że naprawdę da się tak nieoczywisty film zamknąć w ten sposób.
  4. Gra CUDOWNA. Widać, że aktorzy mieli niezłą zabawę ze swoimi rolami i potrafili się w nie wczuć. Szczególnie chciałam pochwalić tutaj Williama Fichtnera, którego twarz każdy kojarzy, każdy wie, że grał w wielu znanych filmach (Armageddon, Helikopter w ogniu, Jeździec znikąd), ale nikt nie pamięta żadnej konkretnej postaci. Ja Mistrza Changa na pewno zapamiętam, bo był to bohater tak charakterystyczny, że ciężko wyrzucić go z głowy. Inni bohaterowie też wyglądali naprawdę dobrze, każdy miał w sobie coś wyjątkowego, co rzucało się w oczy. Wiele osób zwróciło uwagę na policjanta, który przodował w nietaktownym zachowaniu, ale o policjancie porozmawiamy jeszcze kiedyś...
  5. Kolory! Przy scenie, w której przedstawiony został główny bohater, zauważyłam szczególną paletę barw i światło, które jednoznacznie skojarzyły mi się z brytyjskimi reklamami (szczególnie w momencie, w którym Dolph wychodzi przed dom w piżamie). Sposób kręcenia tego filmu jest zdecydowanie nietypowy. Dodatkowym smaczkiem były zgrzyty między podkładem muzycznym a zdjęciami na początku, właśnie w tej pierwszej sensownej scenie (jeśli można tak powiedzieć o jakiejkolwiek scenie z tego filmu). Mam na myśli motyw muzyczny podkreślający napięcie i wskazujący na to, że zaraz stanie się coś szokującego lub strasznego, kiedy kolorystyka wciąż przypominała typową reklamę karmy dla psów.
  6. Muzyki początkowo prawie wcale nie zauważyłam (jedynie te początkowe motywy grozy), ale nie powiedziałabym, że to źle. Zazwyczaj nie zwracam uwagi na muzykę w tle, bo wolę skupić się na treści. Dla mnie dobra muzyka to taka, która pasuje do filmu na tyle, by nie przeszkadzać w oglądaniu i nie ściągać na siebie całej uwagi widza. Dlatego utwory wykorzystane tutaj bardzo mi odpowiadały. Teraz, po kilku dniach od obejrzenia Wrong, włączyłam sobie samą ścieżkę dźwiękową. W sumie po prostu kojarzy mi się z tym filmem, ale przyjemnie się jej słucha.

Teraz minusy:


  1. Minusów brak.
Dlaczego? (BO TAK!!!) Właśnie przez ten absurd. Nie jestem w stanie ocenić negatywnie nic z tego, co moi koledzy i koleżanki podali jako minusy, bo właśnie te niedoskonałe elementy podobały mi się najbardziej, łącznie z najbardziej krytykowanymi: brakiem zamknięcia niektórych wątków i banalnym zakończeniem. Nie mam do czego się przyczepić, serio. Nie umiem po prostu.

Część druga, czyli... Co z policjantem?!

Policjant występuje także w kolejnym filmie Quentina Wrong Cops (który przegapiłam, gdy leciał w poprzednią niedzielę w kinie Nowe Horyzonty, damn!).

Mark Burnham, czyli POLICJANT.

Na dodatek oprócz policjanta pojawia się tam...


TAK! Brian Warner, czyli Marilyn Manson, proszę państwa! Marilyn Manson, który gra nastolatka, mając pięćdziesiąt lat, co jest dla mnie wystarczającym powodem, by zapłacić dwie dychy za bilet do kina, jeśli kiedykolwiek jeszcze odbędzie się pokaz. I na pewno napiszę o tym na blogu! Żeby zachęcić też Was, wrzucam opis z Nowych Horyzontów, który najlepiej opowie, dlaczego warto obejrzeć też Wrong Cops (oczywiście, kiedy już przejdzie się przez etap samego Wrong):

Policjanci sprzedający w biały dzień narkotyki zapakowane w martwe szczury? Marilyn Manson jako pogodzony z prawem i porządkiem nastolatek słuchający electro? To mogło się wydarzyć tylko w filmie Quentina Dupieux. Najnowsze dzieło hiperaktywnego artysty to komedia, która wyraźnie łączy dwie jego pasje muzykę i kino. Jako Mr. Oizo, Dupieux od nastoletnich lat podbija francuski rynek muzyki elektronicznej. W Wrong Cops swojej miłości do syntezatora daje wyraz, powołując do życia policjanta o wyglądzie cyklopa, który obsesyjnie pracuje nad hitem, a krytykiem jego dzieła jest w 75% martwy człowiek. Po Oponie i Wrong chyba nikt nie miał wątpliwości, że Quentin Dupieux na nowo definiuje pojęcie pastiszu. Wrong Cops tylko utwierdza w przekonaniu, że mamy do czynienia z nowym wizjonerem kina, posługującym się absurdem z chirurgiczną precyzją.

I obiecuję, że jeśli kolejną rzeczą, o której coś wymyślę, nie będzie film pana Dupieux, to postaram się o więcej hejtu, naprawdę... No dobra, może nie, bo w sumie nie chce mi się pisać ostatnio o rzeczach, które mi się nie podobają. Ale i tak – do następnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz