Jednak nie wyszło mi z tą większą ilością wpisów w czasie wolnego, ale nieważne, przynajmniej nadal nie ma takich odstępów jak przy pierwszych postach. Zresztą nie chciałabym pisać na siłę, wolę poczekać, aż znajdzie się coś, co naprawdę mnie poruszy, niż specjalnie tego szukać. Tym razem też dobry kawałek sztuki spotkał mnie sam – zupełnie przypadkowo znalazłam się w Teatrze Współczesnym, by obejrzeć Bramy raju w reżyserii Pawła Passiniego.
Od razu przyznam się, że wcześniej nie przeczytałam książki autorstwa Jerzego Andrzejewskiego. Dopiero następnego dnia, już po spektaklu, odkopałam ją gdzieś w folderze sensowne lektury (którego zresztą bardzo dawno nie otwierałam) i tego samego dnia przeczytałam całość. Dlaczego poszło mi tak szybko? Z prostej przyczyny – tekst ten napisany jest w sumie dwoma zdaniami, chociaż krótkim i tak bym go nie nazwała. Przerwanie było w sumie właściwie niemożliwe. Ten zabieg oceniam zdecydowanie na plus, bo ostatnio mój brak chęci i czasu do literatury odrobinę mnie przeraża, a Bramy raju nie zajęły dużo czasu i przez to, że nie było jakiejkolwiek przerwy, nie miałam momentu odkładam książkę, a potem ciężko mi do niej wrócić. To jest coś, co czyta się na raz.
Nie będę streszczać całej opowieści. Warto jednak wspomnieć o ogólnym zarysie tej historii. Głównym elementem jest spowiedź uczestników dziecięcej krucjaty z 1212 roku, której wysłuchuje zakonnik. Każdy z bohaterów opowiada swoją historię, ale dopiero po wysłuchaniu wszystkich spowiedzi dowiadujemy się, jak doszło do tej wyprawy.
Moim zdaniem ta historia mogła być przedstawiona na tyle różnych sposobów, które niekoniecznie musiały się sprawdzić. Może moja opinia nie jest wystarczająco obiektywna, kiedy zaczęłam od spektaklu, a dopiero potem czytałam książkę, jednak to, co zobaczyłam w teatrze było naprawdę świetnym przedstawieniem tego, co czułam później, czytając. Sens tekstu został zachowany, nie wrzucono w tę historię żadnych metaforycznych elementów, których w niej nie było. Spektakl skupiał się na pokazaniu wielkiej siły grupy i tego, jak masowe idee wpływają na ludzkie uczucia i decyzje.
Z rzeczy technicznych bardzo podobały mi się dwa plany. Na pierwszym widzieliśmy spowiadającego się bohatera, na drugim również tę samą postać, ale mówiącą z zupełnie innego miejsca, gdzie w kółko powtarzała swoją spowiedź. Nieskończoność tych wyznań była podkreślona szczególnie w jednej z ostatnich scen. Wyglądało to i brzmiało fenomenalnie, gdy wyznania z obu planów nachodziły na siebie. Nie wiem, dlaczego tak bardzo lubię momenty takiego pomieszania na scenie, ale niezmiennie mnie to zachwyca (to samo było przy niektórych scenach z Dziadów parę lat temu, nie mogłam wyjść z podziwu).
Nie mam o tym do powiedzenia zbyt dużo, Bramy raju trzeba zobaczyć samemu, by rzeczywiście zrozumieć. Dodatkowo polecam wywiad z reżyserem. Spektakl można zobaczyć jeszcze 26, 27, 28 lutego oraz 9, 11, 12, 13 marca we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Bilety nie są bardzo drogie, kosztują około trzydziestu złotych i moim zdaniem naprawdę warto wydać te pieniądze.
Jako że zbliżają się igrzyska w Soczi, porzuciłam swoją rozpoczętą już notkę o nudnej muzyce klasycznej i stwierdziłam, że czas napisać o czymś, co rzeczywiście jest w tej chwili do rozmawiania. Nie, nie będę się rozwodzić na temat polskiej ekipy, bo o tym spokojnie można poczytać sobie, wchodząc na pierwszy lepszy portal z wiadomościami sportowymi. Moim bohaterem będzie ten pan:
Albo raczej punktem wyjścia do tematu dzisiejszego wpisu. Johnny Weir-Voronov jakiś czas temu zakończył karierę, jednak pojawi się na Igrzyskach Olimpijskich w Soczi jako komentator (co zmusza mnie do wyszukania jakiegoś niesamowicie ukrytego w ofercie nc+ kanału, na którym puszczą jego audycje, bo nie spodziewam się zbytnich rewelacji od polskich komentatorów). Prowadzi to też do innej sprawy, która ma wymiar polityczny. Jak sam Johnny zaznaczył w którymś z wywiadów – praktycznie nie da się całkiem odsunąć sportu od polityki.
Jakiś czas temu w Rosji zaczęło się dziać dosyć nieciekawie w związku z ustawą z czerwca 2013 roku, która mówi o zakazie propagowania homoseksualizmu, co w skrócie może być zwyczajnie interpretowane jako zakaz bycia homoseksualistą w przestrzeni publicznej. Za nieprzestrzeganie tego prawa grożą kary grzywny dla obywateli oraz dodatkowa deportacja z terytorium Federacji Rosyjskiej dla cudzoziemców. Właściwie każdy odzew na ten temat kończył się ucięciem tematu (Putin podczas wizyty w Holandii: w Rosji nie ma ograniczania praw mniejszości seksualnych, nie wiedziałam, czy wypada się śmiać). Również wśród rosyjskich sportowców pojawiły wypowiedzi popierające ustawę, chociażby Jelena Isinbajewa powiedziała:
Każdy może u nas wziąć udział w zawodach, ale jeśli będzie promować
takie związki na ulicach, będzie to brak szacunku dla mieszkańców
naszego kraju. Jesteśmy przeciwko propagandzie homoseksualizmu w Rosji.
(…) Jesteśmy przeciwko demonstrowaniu tego, ale oczywiście nie jesteśmy
przeciwko poszczególnym osobom. To ich życie, ich wybór, ich uczucia. (...)Mamy swoje prawa, które każdy, kto przyjeżdża do nas, powinien
szanować. Jeśli pozwolimy promować tego typu
zachowania na ulicach naszych miast, możemy zacząć się bać o nasz naród. Uważamy się za normalnych, zwykłych ludzi. Chłopcy spotykają się z
dziewczynami, a dziewczyny z chłopakami. Nigdy w Rosji nie mieliśmy
takich problemów i nie chcemy ich mieć w przyszłości.*
A komentarz ten odnosił się do wystąpienia Emmy Green-Tregaro w zawodach z paznokciami pomalowanymi na tęczowo (bo tak bardzo homopropaganda te paznokcie, aż boli). Równocześnie rozpoczęła się akcja pod tytułem Boycott Sochi 2014, która za to spotkała się z różnymi komentarzami. Tymi sensownymi i tymi mniej przemyślanymi. I tu pojawia się reakcja Johnny'ego Weira, który jako sportowiec i homoseksualista (zgodnie z jego słowami – bardziej sportowiec) ma dużo do powiedzenia.
Osobiście usłyszałam kilka tekstów o tym, jak bardzo Johnny zdradził środowiska LGBT, sprzeciwiając się tej akcji, ale nie chciało mi się za bardzo wierzyć w to, że można stwierdzić, iż jego argumenty są niewystarczające. Bo naprawdę – czy to, że bojkot podczas tych igrzysk zniszczy marzenia sportowców, którzy pracowali przez całe życie, by dotrzeć do tego etapu kariery, to jest słaby argument? Czy to, że bojkot nie krzywdzi władz, ale zwykłych ludzi, to jest słaby argument? Ciężko mi powiedzieć, dlaczego ktoś po wysłuchaniu tej rozmowy mógłby nadal tak sądzić. Na dodatek nie sądzę, by Johnny rzeczywiście traktował tę sprawę z takim lekceważeniem, o jakie niektórzy go podejrzewają. W końcu nie bez powodu wypowiadał się na ten temat tyle razy, nie bez powodu wspominał o tym, że nie czułby się bezpiecznie, jadąc do Rosji nie jako sportowiec, ale jako osoba prywatna, gdzie nie byłby już tą świecącą atrakcją, która tańczy w telewizji i zabawia ludzi. Polecam obejrzeć też fragment BBC Olympic Documentary, gdzie Johnny mówi na temat swojego uwielbienia do kultury Rosji z jednoczesnym niezrozumieniem dla nowych praw.
W Polsce, jak wiadomo, prawo wygląda dużo lepiej, wielu ludzi naprawdę stara się w jakiś sposób poprawić tolerancję w naszym kraju, ale nadal sytuacja jest odrobinę napięta. Cóż, palenie tęczy to niezbyt dobry przykład tolerancji. Mimo wszystko można by wymagać od ludzi odrobiny poszanowania. Niektórzy sądzą jednak, że tolerancja to kompletne ignorowanie tematu, dopóki go nie widzimy, a jeśli widzimy, możemy negatywnie komentować, bo rzuca się nam w oczy. Typowe – jestem tolerancyjny, ale[tu wstaw coś w stylu: nie powinno się pokazywać tego w telewizji, nie powinni się afiszować, nie chciałbym mieć takich znajomych]. Nie, to nie jest tolerancja. Tutaj pojawia się druga strona krytykująca Johnny'ego, którą są ludzie niezwiązani ze środowiskami LGBT, a którym przeszkadza na przykład jego występ w reklamie animowanego programu dla dzieci Dora the Explorer. Spot trwa równo minutę i według mnie jest zwyczajnie przeuroczy. Do obejrzenia tutaj. Ale oczywiście jak można stwierdzić, że spot, w którym występuje gej jest w porządku? Czyżby powiedział dzieciom w tej reklamie, że powinny wierzyć w siebie i dobrze się bawić, jeżdżąc na łyżwach?! O nie! Homopropaganda jak się patrzy! Jestem tolerancyjny, ale dzieci nie powinny oglądać gejów. Temu już blisko do ustawy wprowadzonej w Rosji.
Bardzo chciałabym, by niektórzy ludzie przemyśleli swoją tolerancję i sprawdzili, czy rzeczywiście nie krzywdzą kogoś swoimi wypowiedziami, nawet przez przypadek, bo słowa teoretycznie dotyczące Johnny'ego odnoszą się też do ludzi, którzy żyją w ich otoczeniu. Na dodatek przykład tego właśnie sportowca pokazuje, że można jednocześnie odnieść sukces i nadal być sobą, co czasem prowadzi do pięknych i mądrych wypowiedzi, ale czasami też sprawia, że ludzie patrzą dziwnie, a nieprzemyślanym i gorszącym tekstem może rzucić każdy, niezależnie od orientacji seksualnej.
Na koniec dodam, że kiedy oglądałam pierwszy raz Fallen Angel w wykonaniu Johnny'ego, ryczałam przez pół godziny, bo to było takie wzruszające**. No dobra, nie tylko za pierwszym razem, za dziesiątym też było. I teraz jest nadal, więc nawet nie włączam, dopóki nie napiszę tej notki do końca.
(Po dziesięciu minutach, bo jednak włączyłam:) No to ten. Czas kończyć. Bo się znowu poryczę. Mam już prawie cały post o nudnej muzyce klasycznej, więc na pewno coś się pojawi jeszcze w tym miesiącu. I na pewno pojawią się też odpowiedzi na pytania antler, chociaż wymyśliła takie, że nie wiem, czy podołam. W sumie nigdy nie bawiłam się w takie gry, ale może czas zacząć, skoro już prowadzę bloga, który jest o wszystkim.
I tak poza tym można obejrzeć sobie zdjęcia z Soczi, jak pięknie przygotowali się do igrzysk. Jeśli myśleliście, że to Polska zepsuła przed Euro 2012, to byliście w błędzie!
And remember...
*Tłumaczenie z artykułu Onetu, bo nie czuję się jeszcze na tyle mocna w rosyjskim, żeby tłumaczyć samodzielnie. Zresztą w poniedziałek diagnoza, to zobaczymy, czy dam radę z odmianą przez przypadki w rodzaju męskim, osobiście w to trochę nie wierzę, bo nadal mi się zdarza w bierniku zrobić mianownik, ponieważ najwyraźniej nie odróżniam rzeczowników ożywionych od nieożywionych, ale co z tego, KAMIEŃ TEŻ MOŻE MIEĆ DUSZĘ. Mówisz na niego kamień, a może on ma na imię Pszemek.
**I naprawdę nie jestem tak emocjonalnie rozchwiana, jak mogłoby się wydawać po przeczytaniu paru wpisów, po prostu tutaj opowiadam o rzeczach, które naprawdę jakoś na mnie wpływają. Proszę kogoś o potwierdzenie.